Ruchy frykcyjne wielu osobom kojarzą się z jednostajnymi, rytmicznymi pchnięciami. Chcąc osiągnąć perfekcję w sztuce miłości, warto jednak wykazać się nieco większą finezją. Trzeba bowiem pamiętać, że obowiązkiem mężczyzny w trakcie zbliżenia jest dbanie o przyjemność swojej partnerki, choć bądźmy szczerzy – na rozszerzeniu zakresu miłosnych pchnięć skorzysta też on sam.
Ruchy frykcyjne – element zaskoczenia zwykle kończy się na grze wstępnej
Ruchy frykcyjne, jak i sama sztuka kochania, to teoretycznie prosty temat. Ot, mężczyzna wprowadza członek do pochwy, po czym zaczyna wykonywać rytmiczne posunięcia. Cóż, w tym przypadki teoria ma niestety sporo wspólnego z praktyką, bo wiele par kocha się właśnie w taki sposób, skazując się tym samym na łóżkową monotonię. Zacznijmy jednak od początku.
Mówiąc o ruchach frykcyjnych, na myśli trzeba mieć wykonywane biodrami pchnięcia, mające na celu pobudzenie pochwy członkiem. Łacińskie słowo fricipo oznacza tarcie i właśnie to określenie najlepiej oddaje sposób stymulacji męskich i kobiecych narządów płciowych w trakcie zbliżenia – tarcie, które powstaje na ściankach pochwy i na prąciu, podrażnia zakończenia nerwowe. Do mózgu wysyłany jest impuls, który zostaje przetworzony na konkretne doznania czuciowe.
W trakcie miłosnej gry, wielu mężczyzn skupia się na urozmaiconej grze wstępnej. Odpowiednio wykonane pieszczoty rozgrzewają partnerkę do czerwoności, po czym następuje „gwóźdź programu” – penetracja. I w tym miejscu zaczynają się pewne schody. Trzeba bowiem wiedzieć, że im dłużej dany obszar ciała (w tym przypadku – pochwa) jest poddawany jednostajnej stymulacji, tym bardziej zmniejsza się jego wrażliwość na bodźce. W rezultacie, starania poczynione podczas gry wstępnej idą na marne, bo wraz z kolejnymi ruchami posuwisto-zwrotnymi coraz trudniej o orgazm. Oczywiście, aktu seksualnego nie można sprowadzać wyłącznie do doznań fizycznych, bo tak samo ważne są towarzyszące temu emocje, ale tak to właśnie wygląda w ujęciu fizycznym.
Ruchy frykcyjne – możliwości jest nieskończenie wiele
Biorąc pod uwagę powyższe, rozszerzenie zakresu ruchów frykcyjnych może okazać się bardzo dobrym pomysłem, wprowadzającym do miłosnej gry zupełnie nowe doznania. Mówili już o tym starożytni Chińczycy, którzy w swoim ars amandi zawarli kompleksowe porady na ten temat.
Mistrzowie sztuki miłosnej z Dalekiego Wschodu czerpali inspirację ze świata natury, porównując zakres pchnięć do ruchu zwierząt. Pełzający wąż, galopujący koń, walcząca z falami mewa – to tylko kilka przykładów. Abstrahując od analogii do królestwa zwierząt, chodzi przede wszystkim o różnorodność, a tą zapewnia technika „1:3”. Chodzi tu o to, by po jednym pchnięciu następowały trzy kolejne, ale w innym rytmie lub pod innym kątem. Przykładowo, po jednym delikatnym ruchu wykonujemy trzy gwałtowne, po jednym gwałtownym – trzy wolne, po jednym posuwisto-zwrotnym – trzy spiralne lub ukośne. Możliwości jest nieskończenie wiele i warto eksperymentować, by znaleźć idealny rytm.
Kolejna rzecz, doznania będą tym silniejsze, im większe będzie zaangażowanie obu stron. Choć ruchy frykcyjne wykonuje mężczyzna, kobieta nie powinna pozostawać bierna. Kołysząc rytmicznie biodrami lub poruszając pupą, może dostosować się do tempa narzucanego przez swojego partnera i dzięki temu – zwiększyć tarcie.
Jeżeli do tej pory zawsze kochaliście się w ten sam sposób, koniecznie wypróbujcie nowe techniki. Będziecie zaskoczeni, jak bardzo zmieni to wasze doznania. Wystarczy powiedzieć, że w trakcie stosunku, dobry kochanek wykonuje nawet kilka tysięcy ruchów. Utrzymując jednostajne tempo i taki sam kąt, niepotrzebnie ograniczamy przyjemność, która przecież jest nadrzędnym celem seksu.